Pierwsze zeszyty sagi „Czarny pierścień” zauroczyły mnie wyjściowym konceptem opowieści o Supermanie, bez jego udziału, gdzie Lex Luthor hasa sobie niczym zając na zielonej łące. Jednak niniejszy tom utwierdził mnie w przekonaniu, iż w komiksach superhero niektóre stałe, muszą przejść podobną drogę zbyt wiele razy.

Paul Cornell czuwa nad całością, również nad Annualem numer 13, który zawierał dwie początkowe historie: „Father box” i „A Father’s box„, które wprowadziły mnie w niezwykły klimat dalszej opowieści, dopowiadając nieznane fakty z młodości Lexa Luthora. Oczywiście można rzec tutaj wiele negatywnych rzeczy o kolejnym retconie, jednak jeśli pominie się to, gdyż to oczywista oczywistość w superhero pełnym restartów, czeka was nie lada gratka. Pierwsza opowieść zahacza o kontakty głównego bohatera z Apokolips. Brzmi absurdalnie? No i jest czystą jazdą ego Lexa po kosmosie w klimacie noir, który zapewniły rysunki Marco Rudy’ego. Chyba najlepsze, co zobaczyłem w tym tomie, zawsze warto błądzić wzrokiem po kadrach w tym klimacie.

Druga opowieść jest już znacznie gorsza, pomimo mojej ulubionej narracji opisowej. Historia upadku ego Lexa, pierwsza nauczka w życiu, zadana przez Ra’s Al Ghula. Dziwny to duet, dość szybko doszło do konfrontacji, jednak wynik wydawał się z góry znany ze względu na silne osobowości i tak samo wielkie ambicje. Rudowłosy młodzieniec z brakiem doświadczenia, doświadczył najbardziej dotkliwej kary, jakiej mógł doświadczyć mieszkaniec naszej planety. Rysunkowo Ed Benes przesadził trochę z cieniami, zbyt sterylne wnętrza dopełniły poczucie sztuczności, wyobcowania czytelnika z postaciami, z którymi w ogóle nie można się utożsamić.
Zeszyty głównej serii im bliżej finału, tym bardziej przypominały czystą nawalankę i pokaz możliwości ego Lexa Luthora, który nie ugina się przed nikim. Działa w imię dziwnie przekręconej racji, która jest korzystna tak naprawdę tylko dla niego. Nie lubi tracić kontroli, a taką stracił podczas rozmowy z Jokerem. Dialog czystego i genialnego zła z geniuszem będącym na granicy dobra i zła jest pojedynkiem wielkich umysłów z niezwykłą wizją. Takie zeszyty czyta się chętnie. Niestety im dalej, tym gorzej, mniej świetnych dialogów, zamienionych na wykrzyczane gniewne frazy. Tak bardzo lubiłem rozmowy ze sztuczną Lois w pierwszych zeszytach, które tutaj wyparowały, stały się znikomą przeszłością z twarzą bez emocji. No i ten finał, który po wszystkim pokazał constans serii znany od dziesiątek lat. Jestem rozgoryczony brakiem większych zmian po tak donośnych wyczynach, no ale cóż czy mogło być inaczej?

Rysunkowo dałem sobie spokój z narzekaniem na brak spójności narracji w tej warstwie, ilość zaangażowanych osób przerosła moje oczekiwania, zrobił się z tego mały miszmasz stylów i jakości. Zapewne zwiększyło to poziom mojego niezadowolenia z przygód tytułowego złoczyńcy. Szkoda, że trzeci akt zrujnował cały potencjał poprzedników, po raz kolejny dostałem tu dowód, że ilość nie znaczy jakość.

Dodatki w postaci przyjemnego wstępu, historii Pete’a Woods jak i opowiadania Nicka Jonesa robią swoje. Zawsze lepiej przeczytać całość, niż potem googlać w poszukiwaniu uzupełnienia wiedzy. Jak już mam oba tomy, uważam lekturę za kompletną, dla większości zawartości warto mieć tę sagę na półce. W szczególności dla wygadanej androidki Lois 😉
TECHNIKALIA:
Scenarzysta: Paul Cornell
Ilustrator: Pete Woods, Ed Benes, Marco Rudy
Tłumacz: Robert Lipski
Typ oprawy: twarda
Data premiery: 28.09.2022
Wydawca: Hachette
ISBN: 978-83-282-3488-8
Liczba stron: 168