Trzy lata i dwa miesiące przerwy pomiędzy tomem 9 a 10 Sagi minęły, Brian K. Vaughan obiecał odpocząć i zebrać siły na drugą połowę swojej kosmicznej opowieści. Przeczytawszy dziesiąty tom, cieszę się z powrotu Sagi, lecz również pojawiły się skazy na piedestale chwały, na który zawsze wznosiłem tę serię.

Kilka lat minęło również w świecie Hazel i Alany. Zastałem ich w trakcie codziennej rutyny przetrwania, dziewczynka trudni się kradzieżą, a matka wątpliwym handlem. Zdobycie oficjalnej licencji na sprzedaż, stanie się motorem napędowym ich wątku w tym zbiorze sześciu zeszytów. Głównie za sprawą kapitana statku pirackiego, którego okręt kosmiczny ma zbyt oczywisty wygląd jak dla tej profesji. Czasem w tym tkwi siła, spójrzcie na wkładkę, coś w tym jest, pasuje tutaj jak ulał. Zapytacie co z Marco i Księciem Robotem? Martwi jak gleba, na której ostatecznie spoczęli, jednak to wcale nie oznacza końca ich perypetii. Oj nie, nie w tym świecie. Do pełnego rozliczenia się pozostała kwestia Dziedzica, którym również zajmuje się Alana, traktuje i leczy go z traum, niczym własne dziecko, zresztą Hazel nazywa go wprost swoim bratem. Są tu nowe postaci, w tym okładkowy pomocnik Bombazine, które wydają się pojawiać epizodycznie, być może jeszcze wróci, lecz nie zapowiada się z nich zbyt dużo fabularnej juchy. Wracają też starzy znajomi, jest i Uparty, Kłamliwa kotka, Gwendolyne i król Robot. Czyli mówiąc w skrócie, wróciłem na stare śmieci w dobrze znane mi klimaty space opery.

I to jest w sumie największy problem, który pojawił się w mojej głowie po lekturze, tu tak naprawdę nic się nie zmieniło, dostałem dokładnie to samo, co kilka lat temu. Bohaterowie cały czas żyją w uniwersum żyjącym wojną pomiędzy Brzegiem a Wieńcem, każda ze stron chce dopaść owoc miłości przeciwnych stron, który hula sobie wesoło w kosmosie. Po raz kolejny zostają zastawione sidła w postaci najemników: Gale’a i Upartego. Każdy z nich ma inne motywacje poza oczywistym zleceniem, nic tu nie jest płaskie, siłą nadal są tu silne postaci, których osobowości wylewają się hektolitrami z każdego kadru.
Co tu jeszcze powinno być? Sceny seksu – zaliczone, quest odcinka – jest, wątpliwe moralnie zachowanie – no oczywiście, że są, no i na koniec obrazoburcze przerzucanie ciałami wspomnianych dwóch byłych głównych bohaterów jako crème de la crème. Słowem, stara dobra Saga w swojej najczystszej postaci.
Ale… nic poza tym. Jeśli mam dostać kolejne 9 tomów z tym samym, będę po prostu rozczarowany. Mam szczerą nadzieję, że to tylko bezpieczne wznowienie, aby każdy fan poczuł się jak w domu, by potem zrobić rewolucję godną tej serii. Brian! Trzymam kciuki za powodzenie, nie zepsuj tego, jak w „Y – ostatni z mężczyzn”.

Jest również i duża łyżka miodu w tym dziegciu, Fiona Staples zmieniła swój styl rysowania, co widać gołym okiem od pierwszego kadru. Co dokładnie? A zaczęła używać szerszej palety grubości kładzionych linii, przez co całość nabrała pazura, kosztem eteryczności i delikatnej ulotności z 54 poprzednich zeszytów. Aż wziąłem sobie poprzednie tomy w ręce i porównałem te style, widocznie zmiana podyktowana jest wiekiem Hazel i coraz mniejszą odległością wspomnień. Hazel dorasta stąd i wszystko jest bardziej wyraźne, ostre i realne, a dzieciństwo staje się oniryczne wspomnieniem dzieciństwa, które spędziła w towarzystwie obojgu rodziców. Jestem ciekaw, jak to się rozwinie, mam szczerą ochotę zobaczyć jaki będzie świat oczyma dorosłej narratorki pod koniec serii. Tymczasem czekam na kolejne tomy, bo cały czas czyta się to i ogląda niemiłosiernie dobrze.
TECHNIKALIA:
Tytuł: Saga. Tom 10
Scenarzysta: Brian K. Vaughan
Ilustrator: Fiona Staples
Wydawnictwo: Mucha Comics
Format: 168×257 mm
Liczba stron: 168
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
ISBN-13: 9788366589988
Data wydania: 13 grudzień 2022 roku.
One thought on “Saga. Tom 10”