Muszę przyznać się wam szczerze, iż postać Deathstroke’a kojarzę jedynie przelotnie z kilku komiksów oraz wpisów z różnych serwisów zbierających biografię postaci z DC Comics. Co prawda Story House Egmont wydał dwa lata temu „Batman kontra Deathstroke„, lecz nie przekonało mnie to do zgłębienia tej postaci. Kolejny tom kolekcji to doskonała okazja do poznania jego oblicza. No i teraz mam wyrzuty sumienia.

Deathstroke, a właściwie Slade Wilson jest najemnikiem w świecie DC, który w wyniku nieudanego eksperymentu zyskał nadludzką zwinność i zmysły. Jest jedną z tych postaci, która zabija dla pieniędzy, lecz kieruje się własnym silnym kompasem moralnym, który dla niektórych może usprawiedliwiać jego działania. Co ciekawe wielu widzi w nim przeciwieństwo Kapitana Ameryki z Marvela, a Rob Liefeld oparł na nim postać Deadpoola. Jak to mówią, co w komiksowej rodzinie, to nie zginie. Na początku lat 90-tych postanowiono dać tej postaci własną serię, została ona zapoczątkowana w 70-tym numerze “Nowych Tytanów”, potem Slade już bawił czytelników w „Deathstroke Terminator„. Tu się kłania kolejna ciekawostka (spokojnie, nie zamienię się w Sheldona z „Teorii Wielkiego Podrywu), nazwa Terminator została użyta cztery lata wcześniej, niż zrobił to James Cameron w swoim kultowym filmie. Osobiście widzę w nim wizerunek Batmana, który zabija, zamiast zostawiać swoje ofiary żywe. Ale taka seria nie mogłaby długo pociągnąć i nie miałaby takiej galerii łotrów.

Dziesięć zeszytów przygód dało mi niezłą okazję do zapoznania się z zabójczym najemnikiem, jego osobowością, bagażem wspomnień oraz moralnym kompasem. Cztery story arci są przepełnione akcją, która uwidoczniła mi słowa z posłowia Jonathana Petersona o Marvie Wolfmanie, który zamiast pisać typowe superhero, przyjął inne podejście. Muszę przyznać, że zmiana ta bardzo mi się spodobała, mam dziwne wrażenie, że przeczytałem kolejny poziom definicji komiksu z lat 90-tych w najlepszym tego słowa znaczeniu. Mamy tu wpierw sprawne zawiązania akcji, które zabierają nas do lore Deathstroke’a, jego rodziny i genezy jego zdolności. Przy czym nie ma tu żadnego zamulania, wszystko gładko zmierza przez każdy akt opowieści, by przejść bezboleśnie do kolejnych, gdzie wcale nie jest gorzej, a jedynie wzrósł poziom mojego zaangażowania w kibicowanie temu bohaterowi. Nawet podczas przecudownego pojedynku z Batmanem, który obejrzałem kilka razy, nie mogąc wyjść z podziwu, co właściwie zobaczyłem w kadrach. Nie ma tu za dużo tekstu, pomiędzy poszczególnymi wątkami przechodzimy gładko, dialogi są dobrze rozpisane na poszczególne postaci, które nie wypowiadają zbędnych słów. Chapeau bas twórcy! Że też takie cudeńka nie zostały wcześniej u nas wydane, teraz żałuję, że nie ma gdzie kontynuować przygody w języku polskim. Właśnie takie komiksy chciałbym mieć w całości po przeczytaniu kolejnego tomu z kolekcji (kiedy ktoś wyda całość runu Geoffa Johnsa „Zielonych latarnii„???). Jedyne co bym zmienił w tym wydaniu, to czcionka użyta we fragmentach dziennika W. R. Wintergreena, która po prostu męczy wzrok, nawet przy tak skromnej ilości.

Rysunkowo to dostałem tu również aspekt lat 90-tych w pełni, wszytko napęczniałe i wielkie aż do przesady, lecz równie przedstawione z dużą dozą dynamiki. Steve Erwin wraz z Willem Blybergiem świetnie oddali pomysły scenariusza Wolfmana, których efekty mogłem podziwiać praktycznie w każdym kadrze. Dobra mimika, świetnie przedstawione sceny akcji jak i sceny stojące, które oddają uczucie najmniejszego ruchu. Slade Wilson żyje na tych ilustracjach, a pozostałe postaci wtórują mu w tej orkiestrze rozmaitości talentu. Dziwne wyglądało tu jednak parę kadrów, które były czarno-białe, być może był w tym zamysł, lecz mnie nie kupił. Wolałbym całości w jednolitej kolorystyce. Autentycznie było mi smutno, że skończył mi się materiał do czytania, szkoda naprawdę szkoda.

Dodatki w postaci posłowia Jonathana Petersona oraz parę słów o twórcy okładek Mike’u Zeck’u tradycyjnie już uzupełniły moją wiedzę po zapoznaniu się z komiksem o parę faktów, które w żadnym razie nie wydały mi się zbyteczne.
Plusy:
💥świetna akcja
💥dynamiczne rysunki
💥dodatki.
Minusy:
💦koniec nastąpił zbyt szybko.
TECHNIKALIA:
Scenarzysta: Marv Wolfman
Illustrator: Steve Erwin, Will Blyberg, Tom McCraw
Tłumacz: Robert Lipski
Typ oprawy: twarda
Data premiery: 26.10.2022
Wydawca: Hachette
ISBN: 978-83-282-3488-8
Liczba stron: 272
2 myśli w temacie “Deathstroke. Miasto zabójców (Bohaterowie i Złoczyńcy DC – tom 32)”