Na samą myśl o kolejnym kryzysie w DC dosięga mnie kryzys czytelniczy. Serio! Ile można czytać tych wszystkich wielkich rewolucji, które na nowo ustawiają prawidła w Uniwersum DC? Jeśli czyta się komiksy od wielu lat, bywa to męczące, aczkolwiek może równie dobrze okazać się orzeźwiające. Przy pierwszym podejściu „Flashpoint” był kolejnym eventem do odhaczenia, jednak wystarczyło zmienić formę podania i…

„Flashpoint” chcąc nie chcąc stał się początkiem ery New52 w DC Comics. Całość tego procesu jak zwykle fachowo opisał Nick Jones we wstępie jak i dodatkowym artykule „Bez odwrotu. Flashpoint i New52”. Będę chwalił, bo jak artykuł powstrzymuje mnie od googlowania na telefonie, to znaczy, że jest dobry. Nasyciłem się historią jak i dodatkami, więc jestem kontent, a to przecież nie zawsze idzie w parze. Jednak Nick stworzył coś, czego inne kolekcje mogą mu tylko pozazdrościć.
Sama historia to aż 5 zeszytów ówcześnie wydawanej serii „Flash” oraz sam event, który składa się z takiej samej ilości części składowych. Wszystkie zeszyty stanowią ciągłość fabularną i w gruncie rzeczy można podzielić ją na trzy części. Zacznę od zeszytu numer 8, w którym zostaje wyłożona geneza Eobarda Thawne, jego motywacje oraz to, co ukształtowało jego wypaczony umysł. Pomimo oczywistej próby usprawiedliwienia, nie ma tu miejsca na zrozumienie, użytkownik negatywnej mocy prędkości jest postacią, której nie da się lubić, zawsze będzie kibicowało się w jego przypadku drugiej stronie. Dodatkiem są tu dwie strony „Flash Faktów”, które przybliżają pojęcie Negatywnej mocy prędkości. Za rysunki odpowiada Scott Kollins wraz z kolorystą Brianem Buccellato, którzy przygotowali wspólnie charakterystyczną, mocno cieniowaną ze stłamszonymi kolorami oprawę graficzną. Można by rzec, że to wszystko jest widoczne jak przez szybę pędzącego pociągu. Moc prędkości objawia się tutaj nawałem energii, w kolorze charakterystycznym dla strony konfliktu. Czasem całość wygląda tu zgrabnie, lecz i są momenty sterylne.

„Droga do Flashpoint” (zeszyty 9-12 serii Flash) koncentruje się na sprawie kryminalnej dotyczącej osób, które zostały zbyt mocno postarzone i w rezultacie zmarły. Barry Allen próbuje rozwiązać tę zagadkę, przy okazji jest to również wyprawą przez jego lore, więc dostałem doskonałą okazją do zapoznania się ze światem Flasha. Dane mi było poznać rodzinę użytkowników mocy prędkości jak i wersji z równoległej Ziemi. Jak zwykle bywa w takim przypadku, czyjś odpowiednik nie musi być taki sam w 100%, a różnice, nawet minimalne potrafią mieć ogromny wpływ na relacje z innymi. Barry cały czas próbuje ogarnąć otoczenie po powrocie, jednym z tych elementów jest również Patty, która po prostu poszła w życiu do przodu. Ogólnie nie jest mu łatwo, każdy to widzi, wszystko staje się jasne, gdy zostaje ujawniony złoczyńca, który jednak ulatnia się jak kamfora. Poza scenami mającymi podłoże emocjonalne jest to prosta droga do tego co dzieje się w samym głównym evencie, sprawnie nastawiła mnie do przygody, która miała się zacząć za chwilę. Zeszyty regularnej serii są naprawdę napisane z pomysłem, brnie się przez nie niczym tytułowy bohater, bez zbędnego zastanawiania się, kto z kim tańczy, gdyż od początku wszystko jest wykładane dla czytelnika. Za minus uznaję tu jedynie dodanie do poprzedniej ekipy rysownika Francisa Manapula oraz kolorysty Michaela Atiyeha, którzy wprowadzają mały zamęt w warstwie graficznej, która w ich wykonaniu jest bardziej jasna i chłodna.

Piec zeszytów eventu “Flashpoint” w przypadku mojego drugiego podejścia, wypadły o wiele korzystniej. Dlaczego? Może siła rozpędu poprzedzających go zeszytów, może kilkuletnim obyciem z innymi tytułami DC, które przyzwyczaiło mnie coraz mocniej do tego typu zabiegów. A o co tu chodzi? Kontynuuowałem przygodę z Barrym Allenem, który zostaje przeniesiony do innej linii czasu, gdzie próbuje odzyskać moc prędkości jak i nie ulec zapomnieniu. Dochodzą tu bardzo charakterystyczne postaci, jak inna wersja Batmana w postaci ojca, a nie syna oraz konflikt pomiędzy Aquamanem a Wonder Woman. No i dochodzi do ostatecznego starcia z twórcą całego zamieszania. Na pewnie nie można narzekać na nudę, choć ilość potyczek z typowymi wzniosłymi hasłami, jest tu ograniczona na rzecz prawdziwej pracy detektywistycznej Barry’ego i Thomasa. Nie dziwię się już w ogóle, narzekaniom na niezrozumiałość takich wydarzeń, gdyż tutaj oprócz najbardziej znanych nawet z ekranów telewizji czy kina bohaterów, jest tradycyjnie napakowana cała ilość innych, a wszystko to w sobie innej Ziemi. Tak więc, jeśli jesteś początkującym czytelnikiem, odbijesz się, w sumie nie pierwszy raz w tej kolekcji, ale jeśli wytrwasz do jej końca, będziesz już doświadczonym maniakiem DC. A takie jest jeden z celów tej kolekcji, sam mocno podbiłem swoją wiedzę na WKKM. Dla innych? Po prostu będzie to prawilne wydanie tego wydarzenie, które w sumie powinno być zaserwowane na samym początku przez poprzednich wydawców. Za część wizualną odpowiada kolejna ekipa, która na czele z Andym Kubertem dobrze wie, co zrobić, aby przykuć oko czytelnika. Jest tu bardzo szczegółowo, paleta kolorów w pełnym zakresie wykorzystana jest tak, jak powinna, po prostu nie sposób się przyczepić do takiego podejście, jak najbardziej są w moim superbohaterskim guście, pasuje idealnie do epickich wydarzeń.

TECHNIKALIA:
Scenarzysta: Geoff Johns
Ilustrator: Scott Kollins, Francis Manapul, Andy Kubert
Tłumacz: Robert Lipski
Typ oprawy: twarda
Data premiery: 12.10.2022
Wydawca: Hachette
ISBN: 978-83-282-3488-8
Liczba stron: 264
Porównanie z wydaniem Egmont oraz Eaglemoss

Ogólne rzuceniem oka, to różnice wynikają z cech charakterystycznych linii, z których się wywodzą:
- Eaglemoss – zawiera główny event (Flashpoint #1 -5), dodatkowy ramotkowy zeszyt (The Flash #139) oraz zestaw okładek, które są obecne we wydaniu Hachette
- Egmont: zawiera główny event (Flashpoint #1 -5), dodatki w postaci szkicownika oraz posłowie.
- Hachette – 5 zeszytów serii Flash (Flash #8 -12) event (Flashpoint #1 -5) oraz dodatki tekstowe.
Porównanie zawartości

Po lewej Hachette, po prawej Egmont

Po lewej Hachette, po prawej Eaglemoss.
Porównanie rozmiarów

- Eaglemoss: 170 x 260 mm
- Egmont: 180×275 mm
- Hachette: 175×262 mm
Objętość

- Eaglemoss: 176 stron
- Egmont: 180 stron
- Hachette: 264 stron.
Porównanie kolorów i tłumaczeń

Po lewej Hachette, po prawej Egmont.

Po lewej Hachette, po prawej Egmont

Po lewej Eaglemoss, po prawej Hachette.

Po lewej Hachette, po prawej Eaglemoss.
Dodatki z wydania Egmont

