Jestem po premierze nowego tworu w MCU, został on nazwanego “Specjalną prezentacją”, która zabrała mnie do świata mroku, znane z legend i podań. Na pierwszy rzut wybrano kilka znanych z komiksów Marvela postaci, Wilkołaka, rodzinę Bloodstonów i Man-Thinga. A wszystko to w iście hammerowskim sosie. Sami przyznacie, że to wybuchowa mieszanka, a jak to wyszło w odbiorze?

Wytwórnia Hammer w latach od 50 do 70-tych XX wieku wyprodukowała wiele horrorów, które przeszły do klasyki kina, dając podstawy do naśladowania na wiele lat. Właśnie z tych filmów czerpie żywcem Marvel, chcący pokazać, że uniwersum komiksowe ma znacznie więcej do zaoferowania. Wykorzystuje więc kolejne elementy swojej franczyzny, które moga niektórych zaskoczyć. W szczgólności czarno-biała forma oraz elementy horroru, długie spojrzenia, skradanie się i wzmożoną przemoc z obcinaniem rąk na czele Mała dygresja, nie musicie oglądać każdego elementu MCU, gdyż forma może zniechęcać, chociaż zawsze warto, gdyż pewnie postacie wrócą w kontynuacji, czy też innej produkcji. Na pewno wyrobić sobie własne zdanie, chociażby po to, aby narzekać, jak to Marvel skończył się na Kill’em all (Avengers: Koniec gry). Wracając do samego “Wilkołaka nocą” jako podstawę mamy tutaj rywalizację o klejnot rodziny Bloodstone, który ma przypaść najlepszego łowcy na potwory podczas zawodów realizowanych w posiadłości wspomnianych właścicieli. Wśród nich z imienia wymienionych jest kilku, co stanowi odskocznię on topornej narracji komiksów, która przedstawia każdego, nawet jeśli nie przeżyje kilku następnych kadrów. W przypadku specjala kilku minut, a trupów pada tu coraz więcej, im bliżej finału.

Wykorzystanie hammerowskiej inspiracji to praktyczne efekty, ale też kręcenie scen, które nie pozwalają na dosłowność, lecz na snucie niepewności, poczucie strachu i ciągłego zagrożenia. Jeśli marzycie o zobaczeniu wilkołaka w pełni, to się rozczarujecie, nie jest do też efekt prac speców od grafiki komputerowej, a od efektów praktycznych. Zresztą sama postać Jacka jest wzorowana na klasycznym Marvel z lat 70-tych, wizerunek jak najbardziej został zachowany. Zaskakuje na wielu frontach, a w szczególności jego relacja z Man-thingiem, który okazuje się tu ofiarą polowań łowców. Poza tytułowym wilkołakiem prym wiedzie przede wszystkim przerysowana Verussa Bloodstone, macocha Elsy, która swoją ekspresyjną mimiką przeraża bardziej niż rozrywający na strzępy potwór. Elsa to niestety najsłabsze ogniwo, które jest stereotypowym pewnym siebie dzieckiem, które wraca do domu po wielu latach. Jest stosunkowo nowa postać w komiksach, zadebiutowała w 2001 roku, a większą popularność ma jej rodzina niż ona sam.

Chciałbym powiedzieć, że jestem zachwycony kolejną wizją MCU, ale jednak tak do końca nie jest. Wynika to z faktu, iż pod koniec zostaje zdjęty czarno-biały filtr, a produkcja na osi czasu filmów znajduje się zaraz po “Thor: Miłość i grom”. Tak więc wszystko okazało się wielką grą, stylistyka była udawana, forma była zabawą. Nie powiem, że miałem duże nadzieje, naprawdę dobrze oglądało się zupełnie inny film, który nie był kalką poprzednich. Jednak daje się wyczuć tutaj typowy problem originów Marvel, które powoli odsłania karty, karze czekać nawet latami na kolejne produkcje, które pokażą kolejny element układanki. “Wilkoła nocą” jest więc ciekawostką wartą obejrzenia, który nie namieszał, a jedynie utwierdził mnie w przekonaniu, iż IV faza MCU to jeden wielki eksperyment form, które są rzucane w widzów w dużej ilość. A jak mówi staropolskie przysłowie “ilość, nie znaczy jakość”.
2 myśli w temacie “Wilkołak nocą”