Oj „Mecenas She-Hulk” nie jest w ogóle serialem, jaki sobie wyobrażałem, idzie swoim własnym torem, a po spokojnym odcinku dostałem jeszcze bardziej wyciszający, skoncentrowany na samej Jennifer. Kto czekał na Daredevila, musiał obejść się smakiem, a ja coraz bardziej czuję, że zobaczymy go dopiero w finale.

Jak o ludzkiej bohaterce toteż muszą być ludzkie sprawy. Jen została zaproszona na wesele kumpeli z liceum, której dawno nie widziała. Zaproszenie było pokazem czystej żenady i masy kompleksów, więc oczywiście dalej mogło być już tylko gorzej 😉 Na miejscu okazuje się, że panna młoda, Lulu, oszczędza na wszystkim, a każdy ma jej usługiwać, bo to jest jej dzień. Tak więc nici z postaci She-Hulk, pięknej sukienki, po prostu czysto ludzkie wesele. Z Titanią na pokładzie, co tworzy jeszcze więcej cringe’u. Wiadomo, że za chwilę coś się tu nieźle odstawi, ale trzeba będzie przejść przez więcej żenady typu płatny bar na weselu, zbieranie kieliszków no i miły facet na dokładkę. Akurat ten ostatni okazał się całkiem dobrym towarzystwem, wątek zakończył się tak, jak powinien. A była rywalką z sądu, oczywiście wykazała się podstępem godnym głośnego i pustego dzwonu, wyszła na tym jak Zabłocki na mydle.

Drugi wątek dotyczył kancelarii GLK&H, gdzie Pan Immortal szukał pomocy przed byłymi kobietami. Sprawą zajmowała się Book i Ramos, a to, co się okazało, było zaskakujące na wielu frontach. Fajnym smaczkiem była możliwość obejrzenia cudownej możliwości ciała klienta, który i tak nie uniknął odpowiedzialności. Prym wiodła tu Nikki, która zebrała aspekty ugody, mającej stanowić podstawę kompromisu. Choć moim zdaniem więcej powodów do zadowolenia miały poszkodowane, w szczególności Pani 20 sekund.

Sam odcinek minął po raz kolejny mega szybko, nie spodziewałem się aż takiego mocnego rozwinięcia wątków typowo ludzkiego aspektu głównej bohaterki. Rozumiem chęć pogłębienia, ukazania większych cech osobowościowych, lecz nie kosztem tempa narracji całego sezonu. Najgorszy odcinek, który zapewne miał zamknąć temat związku Jennifer, gdyż jak zaznaczył Feige, później zobaczymy bohaterkę już tylko w innych produkcjach, gdzie na pewno nie będzie już miejsca na takie sceny. Swoją drogą MCU nie potrafi zrównoważyć tempa opowiadanie historii, gdyż albo walą akcję bez przerwy, strzelając żartami i one-linerami, albo wprowadzają wątki czysto obyczajowe, przeciągane na maksa. Nawet końcówka, która przypomina o polowaniu na krew She-Hulk nie poprawiła mi nastroju, a brak sceny po napisach tylko dobił. Gorzej już nie będzie więc kończę to narzekanie 😉