Jeśli otwarcia zarzuciło nas nowymi wątkami, to odcinek drugi nabrał jeszcze większego pędu, rozwijając dosłownie każdy z nich, jakby tak miało być już cały czas. W tym wszystkim obawiam się stricte zapchaj dziurę odcinków, które pokażą tylko i wyłącznie różnice pomiędzy głównym wątkiem a pobocznymi wątkami.

Zacznijmy od wątków czysto ludzkich, z których najbardziej dramatycznie zapowiada się ten z kłopotami w miłości Jordana i Sarah. Ich relacja ewidentnie zmierza ku zakończeniu, a to za sprawą rewelacji o homoseksualnym skoku w bok podczas przebywania dziewczyny na obozie. Tego brakowało w serialu typowo amerykańskim, jeśli mam strzelać dokąd to doprowadzi, Natalie wydaje się zbyt oczywistym wyborem twórców. Zaś drugi z braki Kent ma upragnioną stałość w miłości, lecz nie daje mu spokoju dziwne zachowanie znajomego ze szkoły, który zyskał power-upa. Wątki te przypominają typowe nagminnie stosowane przez stacje CW, lecz tutaj tempo jest o wiele bardziej do zniesienia. Najbardziej i tak rozbawiła mnie scena rozpoczynająca odcinek, pierwszy wspólny posiłek nowej ekipy na farmie. Zmieszanie wszystkich osób sięgało stratosfery.

Lois wraz z koleżanką po fachu przeżywają trudne chwile w redakcji, gdy wraca jedna ze spraw z przeszłości. Jednocześnie próbują przeprowadzić dziennikarskie śledztwo w sprawie wstrząsów w kopalni. Natrafiają na asertywną szefową operacji, która wyprowadza ich na manowce. Oczywiście Lois nie poddaje się, wraz z Henrym prowadzą własne badania, podczas których przybysz z innej Ziemi przypomina sobie swoją wersję dziennikarki. Spodziewam się, że nie tak łatwo jest przebywać obok innej wersji zmarłej ukochanej, pewnie wróci to jeszcze, jako zbyteczny Konflikt pomiędzy mieszkańcami farmy Kentów. Na pewnie jest to drugie miejsce obok kopalni, w którym można spodziewać się wybuchowej kulminacji.
Ludzkie wątki kończę nader spodziewanym wycofaniem kandydata wpieranego przez Lanę, by ona sama mogła zająć jego miejsce. Przypomnienie wcześniejszych odcinków jasno ukazało, z kim będzie toczyć się walka, naprawa szkód wywołanych przez aktualnego burmistrza staja się coraz bardziej realnych marzeń małżeństwa Cushing. Przeżywają oni na tym polu kolejna młodości oraz wyżyny swojej miłości, co może pójść źle?

Wątki superbohaterskie dały mocno popalić w drugim odcinku! Superman męczony tajemniczymi wizjami udaje się do… przyrodniego brata, który jak się okazuje, nie powiedział ostatniego słowa. Kal-El wykorzystując swoje znajomości, udaje się z Tal-Rho do jego twierdzy samotności, gdzie następuje rozmowa z ich wspólną matką. Jak mocno widać tutaj różnice we wychowaniu obu braci, którzy trafili na zgoła inny grunt. Niezwykła dynamika rodzinnej rozmowy zaskakuje, kruszy kilka poglądów na temat tej patchworkowej rodzinki. To oczywiście nie jest jedyna rewelacja w tej jaskini, bowiem okazuje się, ze Tal nadal posiada swoje moce, a Jordan, który coraz bardziej panuje nad swoimi, pokazał wujowi, co umie w imię miłości do ojca. Generał Anderson w tym wszystkim ze stoickim spokojem obserwuje i cały czas gra w amerykańską nutę świata, lojalność jedynemu imperium, które zasługuje na potęgę.
Jednocześnie obserwujemy postać, która wychodzi z kopalni, która przesiąknięta mocą lokalnego Kryptonitu, okazuje się mocarnym jegomościem. Rewelacje z końcówki odcinka tradycyjnie zapowiadają przekraczanie granic światów jak i relacji superbohaterów oraz ludzi. Plotki o pojawieniu się kolejnej wersji Doomsdaya wydają się coraz bardziej prawdziwe, napięcie rośnie. Jeśli poziom odcinków pozostanie taki sam, czeka nas wyborne widowisko!