Gdy widzisz pewne połączenie nazwisk, wiesz, że nie zawiedziesz się na jakości komiksu, masz zapewniony mniej więcej ten sam poziom, zarówno w warstwie scenariusza, jak i rysunków. Jan Mazur i Robert Sienicki to nazwiska znane mi doskonale, zarówno w duecie jak i osobno. Dobrze bawiłem się przy ich „Rycerzu Janku”, głównie satyrą i rysunkiem, a “Ostatniego pisarza” odebrałem jako coś dla duszy.
I nie zawiodłem się w tym aspekcie.

Nie mogę być obiektywny, jeśli chodzi o rysunki Sienickiego, bo ten kreskówkowy styl jak najbardziej mi leży, nie jestem w stanie powiedzieć o nim nic złego. Dla mnie jest on uniwersalny, pasuje do dramatu, komedii, a miał okazję sprawdzić go w niejednym boju. Dla mnie zwycięzca w każdej z podjętych potyczek. W „Ostatnim…” nie zdziwiły mnie jego projekty wnętrz, tak sterylnie czyste i nostalgicznie proste jak wspomnienia filmów i literatury, tak wprawnie przez niego powielanych. Obarczone jego sznytem, w niespodziewanej gamie kolorów, która stoi u progu scenariusza, lecz nie chce go przekroczyć i ukryć monologu Mazura. Główny bohater żyje jego kreską, wyraża emocje, chce się mu towarzyszyć w podróży i prowadzić długie dialogi. Ba! Nawet mu kibicowałem przez pewien czas!
Zaś scenarzysta sprezentował mi, prawie że teatralną sztukę, dwóch gwiazd, obawiam się nazwać równoważnymi przymiotnikami, gdyż są dla siebie jak Ying i Yang, a ja nie jestem tym, który jest godzien przypisać im roli, wydać ostatecznego wyroku. Oto bowiem dostajemy przeciwności, na tak wielu frontach, ich wspólna wyprawa nie ma prawa zakończyć się wyczekiwanym sukcesem. Człowiek i sztuczna inteligencja, starość i młodość, frustracja i radość, doświadczenie i tabula rasa, bałagan i porządek. Tak wiele ich dzieli, cel postawiony przez innych jednoczy ich, jednak początkowe trudności nie dadzą im upragnionych rozwiązań. Wzajemne poznanie, przypieczętowane tragedią zapewnia klasyczną zmianę, która potrafi wiele wspólnie zdziałać. Wpływa to doskonale na pochłanianie niniejszego komiksu, gdyż najzwyczajniej w świecie chciałem wiedzieć, co dalej przeczytam i zobaczę na pokładzie tego małego statku, w bezmiarze kosmosu, w teoretycznie prostej drodze ku celowi z jasnym jak słońce celem. Jest to jedna z tych historii, gdzie liczy się droga, a nie ostatni jej kadr.

Jak głosi opis z tył, byłem świadkiem klasycznego sci-fi, kolejnego gatunku literackiego w dorobku twórców “Ostatniego pisarza”. Kameralne sceny, akcja niesiona słowem, a nie ilością wystrzelonych kul czy promieni lasera, wzajemne poznanie przypieczętowane wieloma trafnie wypowiedzianymi zdaniami. Przy czym nie ma tu ostatecznych wniosków, nie dostałem ostatecznych odpowiedzi, bo dylematy są stare jak nasze nasza wyobraźnia i to od niej zależy ostateczne rozwiązanie.
Smakowite są dodatki na końcu, z małą frustracją na temat alternatywnego zakończenia, które i tak zapewne leży w mojej głowie. Bardziej oczywiste są kadry z fantasy (uniwersum „Rycerza Janka” kłania się w pas), czy ta urocza rakieta dążąca do celu na dole każdej strony. Na pewnie nie jest to komiks na raz, na pewno coś przegapiłem, a dowiem się tego podczas ponownej lektury.

W kosmosie nikt nie usłyszy, jak piszesz… naszą przyszłość.
PS Okładka nie jest tym, co widać na pierwszy rzut oka 😉