Kapitan Ameryka nie żyje i nic nie zapowiada, że ten stan ulegnie zmianie w najbliższym czasie. Tak, tak, w komiksach Marvela (i nie tylko), bohaterowie wracają do świata żywych, ale jeszcze nie o tym. To już piąty tom spod pióra Eda Brubakera, co tylko zachęciło mnie do dalszej lektury tego runu. Scenarzysta ten, to swoisty znak jakości, nawet jeśli pisze Kapitana Amerykę bez prawdziwego Kapitana. Miano to ląduje bowiem na stole Bucky’ego Barnes, który pomimo wielu demonów wewnątrz swojego umysłu, podnosi tarczę i brnie do przodu.

Cieszyła mnie nie tylko rola bohatera, do której jeszcze wrócę, ale również interakcje z innymi osobami, które zaakceptowały go takim, jakim jest. Czy to jego ukochana Czarna Wdowa w ramach gorąco romansu, czy też Namor doszukujący się znajomego z dawnej ekipy Invaders. Nie jest już Zimowym żołnierzem, a człowiekiem starającym się robić swoje, ułożyć sobie życie na nowo po ostatnich wydarzeniach. Przede wszystkim wzbudził we mnie sympatię, gdyż nie ociera się o papier, jak to ma w zwyczaju Steve Rogers w swoich często patetycznych dialogach. Oj nie, Bucky ma wiele brudów, które wracają po wielu latach, żeby zemścić się za jego nieudaną próbę zabójstwa. Ku mojemu zdziwieniu chodziło tu o Chiny, ich projekt super żołnierza, który nie zakończył się, tak jak powinien, a nawet gorzej, gdyż dzięki temu, miałem sposobność czytać ten scenariusz rozgrywający się w czasach Dark Reign. Co zresztą w pewnym momencie zostało dobitnie przedstawione. Szczerze mówiąc, ilość dialogów tutaj wyraźnie spadła, co sprawiło, że błyskawicznie pochłonąłem tom, obserwując wiele scena akcji. Nawet z udziałem Batroca, teoretycznie chłopca do bicia z lore Kapitana Ameryki, który wypadł tutaj o wiele poważniej i dostojniej. Wiele wspomnień z dawnych wojaży Kapitana u Bucky’ego świetnie rozbudowało ich mitologię, jak stworzyło arenę dla mistrza thrillerów wojennych i szpiegowskich Eda Brubakera, który jest dobry w tym co robi, a to, co robi, zawsze jest dobre.

W tomie zostałem uraczony również zeszytem numer 600, antologią, która mówi o Steve’ie po około roku po jego śmierci, aczkolwiek nie tylko. Zazwyczaj traktuję je jako ciekawostkę, często przymusową, ale tym razem przebrnąłem w miarę bezboleśnie, nawet poczułem momentami ekscytację, podobną do pochłaniania głównych kadrów z tego tomu. Ukoronowaniem tego wydania, jest zeszyt 601, trauma Kapitana i Bucky’ego z czasów II wojny światowej, która doskonale przypomniała mi, że to nie były proste czasy, aż się prosi o więcej takich ujęć tej dwójki. Szczególnie w takim klimacie, a rysunki Gene’a Colana to dla mnie były jak wisienka na urodzinowym torcie.

Ciekawym wyborem jest wybór Luke’a Rossa i Steve’a Eptinga na ilustratorów, którzy nadali rysunkom wprost oczywisty klimat noir, który nie opuszcza mnie od tomu z numerem jeden. Nadal lubię ten sznyt, chociaż nie mogę wyjść z podziwu, jak bardzo podobnie rysują. Mam nawet wrażenie, że idzie im coraz lepiej, szczególnie, a sceny walk były dla mnie przepyszne, a dodatkowo mam wrażenia obcowania z dorosłą opowieścią.

Plusy:
klimat szpiegowskiego noir
rysunki
inny ale fajny Kapitan Ameryka
nadal mam ochotę na więcej
zjadliwa antologia.
Minusy:
ta antologia miała mocne wahania poziomu
historia urwana w najgorszym momencie, i to kilka razy.
//Mikołaj
TECHNIKALIA:
Scenarzysta: Ed Brubaker
Ilustrator: Steve Epting, Luke Ross, Butch Guice, Gene Colan
Tłumacz: Bartosz Czartoryski
Typ oprawy: twarda
Data premiery: 16.06.2021Wydawca: Egmont
EAN: 9788328160439
Liczba stron: 304
Wymiary: 17.0×26.0cm
Dla kogo: nastolatek i dorosły.
Dziękuję Wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji. O własny egzemplarz możesz powalczyć o tu: https://egmont.pl/Kapitan-Ameryka.-Czlowiek-bez-twarzy.-Tom-5,53792784,p.html