Ta seria nie ma coś szczęścia. Raz Wydawnictwo Egmont, raz Taurus, a teraz znowu od początku ten pierwszy proponuje na zbiorczo, po trzy pomniejsze tomy. Widząc te hocki – klocki, nigdy nie zdecydowałem się na zbieranie akurat tej części twórczości Enrico Mariniego, lecz teraz mam nadzieję, że aktualny posiadacz praw, podejdzie do zadania poważnie i dokończy swoje zadanie.

Historia ta jest dla mnie novum, mogę się zachwycać, podczas gdy niektórzy z was mają ją już za sobą. Nie będzie miało to jednak wpływu na moją decyzję, gdyż już postanowiłem, co zrobię z tym tytułem. Skorpion to historia Armando Catalano’ego, który nosi tytułową ksywkę z powodu znamienia na ramieniu w kształcie owego zwierzęcia, rozgrywająca się w XVIII wiecznym Rzymie. Specjalizuje się on w rabowaniu grobów świętych, a następnie handlem relikwiami, tworząc przy tym krąg swoistych znajomości. Pech chce, że staje się uczestnikiem szeroko zakrojonej intrygi sięgających czasów upadku Imperium Rzymskiego, a kreowanej przez dziewięć starych rodów, które wytyczają kierunki rozwoju w Europie. Brzmi zachęcająco? A jakże!

Największą zaletą niniejszej serii wydaje się znikomy udział czystych jak łza charakterów, gdyż nie żyją oni zbyt długo, stają się natychmiastowym przedmiotem zlecenia dla zabójców. Sam główny bohater również stroni od obrania dobrej strony, jasno określa siebie jako złego i przeklętego – człowieka z diabelskim piętnem. Nie chcę tu powtarzać utartych haseł, lecz cisną się niestety na usta: to opowieść spod znaku płaszcza i szpady, więc jeśli znacie Trzech Muszkieterów – wiecie, jakie są główne założenia. Chociaż tutaj jest bardziej mrocznie i tajemniczo zarówno po stronie protagonisty, jak i licznych antagonistów. Nie ma czasu na zbytnie zabawy, jest palenie na stosie, są przebicia nożem, czy też szpadą, a otrucia to główna broń walki z przeciwnikami. A Skorpion wraz z pomocnikiem gra wszystkim na nosie, tu wpadnie, zrobi swoje, jest chaos, są mdlejące na jego widok damy. Słowem, komiksowy blockbuster pełną gębą spod pióra Stephena Desberga i Enrico Mariniego, który czyta się diablo szybko i przyjemnie.

Oczywiście największym magnesem przyciągającym do tytułu są onirycznie delikatne rysunki Mariniego, który jest mistrzem w swoim fachu. Nie sposób znaleźć tu elementów, do których mógłbym się przyczepić, czy też wytykać niedociągnięcia. Może do okładki tomu, która jest iście filmowa, zapowiada raczej kino klasy B, niż komiks przynajmniej wysokich lotów warstwy wizualnej. Wszystko jest tu bardzo ładnie narysowane, sceny akcji robią wrażenie poziomem dynamiki, postaci, ich nagość, postawy, ruchy – no cudo! Chociaż za pierwszym razem nie byłem w stanie dojrzeć wszystkich pozytywów, gdyż tempo czytania jest nader wysokie, a powtórna lektura po prostu przedłuża żywot tego komiksu, który częściej będzie przeze mnie oglądany niż czytany. Takie założenie przy takiej dysproporcji jakości wydaje się oczywiste i często praktykowane.

Współczuję tym, co musieli czytać ”Skopriona” w pomniejszych tomach, głód dalszej dawki musiał być straszny. A tak, te trzy są w sam raz, choć jestem ciekaw, co się wydarzy dalej, po drastycznych wydaniach z ostatnich kadrów. Tak więc czytelniku, ja zostaje przy tej serii, kibicując Egmontowi, aby tym razem doszedł do końca.
TECHNIKALIA:
Scenarzysta: Stephen Desberg
Ilustrator: Enrico Marini
Tłumacz: Maria Mosiewicz
Typ oprawy: twarda
Wydawca: Egmont
EAN: 9788328153073
Liczba stron: 148
Wymiary: 21.6×28.5cm
Data premiery: 08.02.2023
Dla kogo: tylko dla dorosłych.
Dziękuję Wydawnictwu Story House Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.