Ledwo co skończyłem czytać event “Batman. Death metal”, a tuż za rogiem DC rzuca mnie w kolejne ważne wydarzenie, zbierające kilka drużyn jednocześnie ze swojego Uniwersum. Za sterami został posadzony Andy Lanning, którego najmocniej kojarzę z kosmicznej epopei Marvela, zapewniła mi ona wiele godzin epickiej rozrywki. No cóż, co mogło pójść tu źle?

“Wieczna zima” opowiada o zmaganiu z niejakim Edwaldem Olafssonem, wikingiem, który w X wieku przebudził w sobie krioniczną moc. W owym czasie nie było tak rozpowszechnionej świadomości radzenia sobie z takimi zjawiskami, więc wszystko, co mogło pójść źle, zemściło się na wspomnianym wikingu. Co więcej, niezrozumiany, odsunięty na bok, zamienił się w potwora, którego udało się uwięzić dawnej zbieraninie metaludzi: Czarnemu Adamowi, Hipolicie, Wikińskiemu księciu oraz Potworowi w Bagien (niuch niuch, czy tylko ja tu czuję inspirację prehistorycznymi Avengers Jasona Aaraona?). Zapewne nie byłoby co czytać, gdyby nie Sebastian Stagg i jego dążenie do potęgi, które uwalnia przypadkowo Edwalda, zwanego również Królem Mrozu. Nie będzie zaskoczeniem, iż pragnie on zemsty, do czego przystępuje praktycznie od razu. Dziewięć zeszytów wypełnione jest po brzegi akcją, mająca uratować tym razem “tylko” planetę Ziemia, przed całkowitym zamarznięciem. Sam główny wątek rozwiązany jest na przestrzeni raptem dwóch. no może trzech zeszytów, więc co się kurna dzieje w pozostałych? A wypełnione są kilkoma aspektami, zaczynając od opowiedzenia szczegółów historii Edwalda, reakcji kilku bohaterów oraz drużyn w ramach ich solowych serii powiązanych z tym eventem, dodatkowo wplecione są wątki bieżące. Wszystko cacy tylko moim zdaniem, całość mogłaby zamknąć się w ramach wspomnianych trzech zeszytów i stanowić typową historię z Ligą Sprawiedliwości. Jednak zostało to rozdmuchane na znacznie większą ilość serii DC Comics i powstał ten mały potworek, który ma duże aspiracje, lecz został mocno skrzywdzony przez walkę z randomowymi potworami z lodu. Jest też parę niuansów (Black Adam, przeszłość Hipolity), lecz giną one w ogólnej szarpaninie ku ociepleniu klimatu na Ziemi (a my nie próbujemy tu odwrotnie?).

Andy Lanning zapewnił mi wiele wspaniałych komiksowych chwil, czuć tu nawet jego sznyt, szczególnie przy końcówce i genialnych interakcjach postaci. Jednak jak to bywa ostatnimi czasami w tej stajni komiksów, Domu Nakazów, kolejny twórca musiał napisać zapewne coś wedle życzenia zleceniodawców i wyszło to “coś”. Szkoda mi tego scenarzysty, stać go na wiele więcej, no ale zarabiać musi każdy. “Wieczna zima” staje się więc czytadłem na raz, bez jakiejkolwiek aspiracji przejście do kanonu obowiązkowych lektur komiksowych.

Rysowników zaś jest tu zaś aż dwunastu, plus okładki narysowane są przez wielu dodatkowych twórców. O spójności warstwy graficznej mogłem zapomnieć, demotywowały mnie te ciągłe zmiany rysów postaci i ich ciał. Dobrze, że chociaż sam główny złol wyglądał w miarę spójnie, chociaż jego ludzka twarz na sam koniec jawiła mi się tylko jako plama. Zawsze staram wybrać się mojego ulubionego artystę, jednak tym razem nie jestem w stanie, jest po prostu średnio i tyle.
Plusy:
🥶interakcje bohaterów
🥶ciekawe niuanse.
Minusy:
🥵rozciągnięcie głównego wątku
🥵średnie rysunku.
TECHNIKALIA:
Scenarzysta: Andy Lanning, Ron Marz
Ilustrator: Howard Porter, Marco Santucci
Tłumacz: Marek Starosta
Typ oprawy: miękka ze skrzydełkami
Wydawca: Egmont
EAN: 9788328156449
Liczba stron: 228
Wymiary: 16.7×25.5cm
Data premiery: 27.07.2022.
Dziękuję Wydawnictwu Story House Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.