Hawkman to jedna z tych postaci, która nie jest przesadnie popularna w naszym kraju, który zdecydowanie jest siedliskiem nietoperzy, a nie jastrzębi. Nawet w zakończonej już konkurencyjnej kolekcji WKKDC dostaliśmy tylko jeden tom z jego przygodami, ale za to jaki! Początek runu Geoffa Johnsa zachęcił mnie na tyle, iż kontynuowałem przygodą już na własną rękę. Czy mini seria Bena Raaba i Micheala Larka uczyniła to samo?

“Legenda Hawkmana” miała pierwotnie być znacznie krótsza, wydana w ramach antologii “Legens of the DC Universe”, lecz uznano jej potencja na coś znacznie większego. I tak w 2000 roku została wydana niniejsza mini seria. Po lekturze mogę świadomie stwierdzić, że nie da się tu odczuć rozciągania na siłę, czegoś, co było przedmiotem moich obaw, gdyż takie ewidentne skoki na kasę kończą się zazwyczaj krucho. Poza tym po raz pierwszy ponarzekam trochę na dodatki, które tylko minimalnie nakarmiły moja ciekawość związana z tą postacią, która ma chyba jeden z najbardziej pokręconych i wielokrotnie zmienianych origanów w uniwersum DC Comics. Moim zdaniem Nick Johns powinien zatem przybliżyć mi, choć minimalna zawiłość postaci, wskazują na jej liczne inkarnacje. Tym bardziej że dostałem ogólnie kojarzonego ze seriali CW Cartera Halla, którego warto przedstawić z punktu widzenia komiksowego medium.

Jeśli chodzi o samą historię, dostałem opowieść inspirowaną złotą i srebrną epoką komiksów DC, w której byłem świadkiem powrotu legendarnego złego bóstwa, które zostaje w bardzo przewidywalny sposób uwolnione i to dwukrotnie. Rozumiem czerpanie haustami z dawnych historii, lecz Ben Raab powinien trochę bardziej umotywować tak oczywiste uwolnienie zła w imie nauki czy też politycznych przepychanek. Jeśli zabrałem już z widoku ten oczywisty aspekt, dostałem informacje na temat aktualnego statusu Cartera i jego ukochanej na Ziemi, ich zamiarów oraz małą część mitologii Thangaru. I to właśnie drugi plan historii daje najwięcej satysfakcji, poza oczywistym głównym złym z oczywistą motywacją, do czynienia ogólnej destrukcji, bo tak. Chociaż sceny akcji dają dużo radochy, a sam proces czytanie idzie niezwykle sprawnie, czego również po cichu się obawiałem, po opisie nawiązującej do wspomnianej już ery.

Za to w ogóle nie będę narzekał na pracę Michaela Larka, którego rysunki trafiają w czułe nuty mojego gustu. Gdy je zobaczyłem, od razu pomyślałem sobie o inspiracji Mike’m Mignolą, ten gotycki i mroczny sznyt pasuje idealnie do Mignolaverse, historii o Hellboyu czy też B.B.P.O. Tu również sprawdził się zacnie, gdyż nawiązanie do dawnych, mrocznych i nieoczywistych bóstw z taką kreską to zabieg trafiony w samo sedno. Tak samo jak przyjęta ciemna paleta barw i inspiracja pracami Joe Kuberta, po raz kolejny inspiracja dawnymi latami. Co oczywiście nie przez wszystkich może zostać odebrane jako oczywiste, nawet bez tych powiązań, “Legenda Hawkmana” daje się poznać jako miłe i sprawne czytadło, inspirujące do pogłębiania wiedzy o tym bohaterze. Oby również w ramach tej kolekcji.

Plusy:
🦅sprawna lektura
🦅rysunki Michaela Larka
🦅mitologia Thangaru.
Minusy:
🐣płytcy źli bohaterowie
🐣ubogie dodatkie.
TECHNIKALIA:
Scenarzysta: Ben Raab
Ilustrator: Michael Lark
Tłumacz: Robert Lipski
Typ oprawy: twarda
Data premiery: 02.02.2022
Wydawca: Hachette
ISBN: 978-83-282-3488-8
Liczba stron: 160.
Dziękuję Wydawnictwu Hachette za udostępnienie komiksu do recenzji.
Przepraszam – z tej strony Jacek Gądor – „Kraina komiksu”. Czy mogę się zapytać czy to recenzja Mikołaja czy kogoś innego? Dziękuję :).
PolubieniePolubienie
Jeśli wpis wpis jest autorstwa Comixxy, to wtedy podszywa się pod tę nazwę Mikołaj,czyli ja ☺️
PolubieniePolubienie