To był jeden z tych tomów, na które czekałem z wielu powodów. Przede wszystkim ze względu na tytułowego bohatera, jego szarmancki charakter i wybuchowe zdolności, połączone z zadziwiająco częstymi kłopotami. A tu bęc! Bolesny upadek czytelnika, który musiał przebrnąć przez tego miłego grubaska, wypełnionego tłumaczeniem bez miłego flow oraz pokaźną ilością błędów. No i te stylizowane transakcje: nioch, nioch, nioch.

Mam słabość do X-Men, a w szczególności do ich solowych przygód, gdyż te potrafią być niesamowicie zakręcone. W większości przypadków daje mi to dużą satysfakcję, gdy poznaje te odjechane wizje scenarzystów. Remy LeBeau, znany szerzej jako Gamit to niezwykły temat na wiele historii jak i przynajmniej na jeden film. Nie dziwię się, że Channing Tatum chciał nakręcić ekranizację jego przygód. Ten parny klimat Luizjany, liczne nawiązania do Nowego Orleanu aż kipią z każdej strony. Nie pamiętam, żeby jakikolwiek komiks miał aż tak silnie nacechowane lokalne pochodzenia jak Gambit i praktycznie wszytko z nim związane. Mieszkańcy tego stanu powinni być wdzięczny twórcom za tak intensywne promowanie regionu.

Już w poprzednim tomie z Rogue miałem okazję zapoznać się z lokalnym ustrojem władz podziemi, gdzie prym wiedzie gildia złodziei jak i zabójców. Gambit wywodzi się z tej pierwszej, klan LeBeau, który go wychował i dał ojca, jest mu cały czas przychylny. Wielokrotnie miałem sposobność zagłębienia się w biografię ciemnookiego mutanta, wchłonięcia mitologii z nim związanym. Co czyniłem z nieukrywaną przyjemnością, gdyż było czuć luz pisania Fabiana Nicieza praktycznie na każdym kroku. W szczególności w głowie pozostanie mi Świniak i jego procedery wraz z bandą półgłówków. Oprócz poszerzania mitologii te 8 zeszytów, na które składa się origin jak i trzecią edycję solowej gambitowej serii, zaznałem dużo akcji z udziałem pokaźnej dawki możliwości Remy’ego. Efektowne wybuchy towarzyszyły przez wiele kadrów, co było dla mnie okazją do szukania wad i chaosu, lecz z tego pojedynku wyszedłem bez tarczy.

Rysunki Mike’a Collinsa oraz Steve’a Skroce’a zaliczam do tych, których zazwyczaj po prostu nie komentuję. Są, nie przeszkadzają mi, lecz tym razem muszę im pogratulować sprawności narracji na poziomie wizualnym w tym pełnym wybuchowym świecie.

Na koniec, tak samo jak na początku, muszę wspomnieć o tłumaczeniu, które kompletnie nie przypadło mi do gustu. Podczas czytania czułem kompletny rozjazd pomiędzy tym co widziałem, a czytałem. Czuć było brak luzu, na siłę włożone teksty, co prawda parę wprawnie włożonych wyjaśnień, ale tekst nie „płynął”. Taki jakiś na siłę był, co utrudniało mi chłonięcie całości. Mam ogromne przeświadczenie, że z oryginałem bawiłbym się o wiele lepiej. Niechlubny przykład jak jedna warstwa może zabić drugą.
Plusy:
nonszalancja Gambita
akcja
mitologia Luizjany
duża liczba dziwnych przeciwników.
Minusy:
tłumaczenie.
TECHNIKALIA:
Scenariusz: Chris Claremont, Fabian Nicieza
Rysunki: Mike Collins, Steve Skroce
Przekład: Michał Toński
Korekta: Sebastian Smolarek
Korekta merytoryczna: Sebastian Smolarek
Oprawa: twarda
Liczba stron: 216
Druk: kolorowy.