Jest to na tyle dziwny twór literacki, iż zamiast rozbudzać gorące dyskusje na temat zawartości, wiele osób skupia się na przyklejeniu konkretnej metki. Czy to komiks, czy to książka, jedno jest pewne, Rucka i Amano zabrali się za popularny gatunek superhero, by przestawić coś innego. Tylko czy w zalewie „zwykłych komiksów” potrzebujemy takich pozycji?

Lubię zaczynać od opisywania wrażeń dotyczących rysunków, gdyż jakby nie patrzeć już sama okładka wita mnie od strony graficznej, a potem tytuł. W przypadku „Elektry i Wolverine” od razu widać, że produkt jest nietypowy tytuł stylizowany czcionką podobną do kanji oraz cztery rysunki Yoshitaka Amano, które już na dzień dobry zapowiedziały mi zupełnie inny typ obrazu, niż ten, którego się spodziewałem. To, że będzie to japoński sznyt, było wiadome i wynikało z danych ilustratora, którego wielu może kojarzyć z serii gier Final Fantasy, choć nie jest tak dokładnie i szczegółowo jak w związku z udziałem w innym medium. Tutaj postawiono na bardziej delikatne i eteryczne ujęcie postaci, śmiało można powiedzieć, o prawie że kobiecej delikatności, skąpanej w ciemnych barwach i zróżnicowanej co do detali kresce. Od naturalizmu, po kolaże, ciekawe zestawienie przedmiotów wokół postaci, jak i sytuacji. Na pewno nie jest tu banalnie, a wizja artysty niosła mnie na egzotyczne odmęty zakamarków wyobraźni. No i bohaterowie nie są tacy sami jak w komiksach, autorskie podejście zabrało mnie w rejony sztuki kraju kwitnącej wiśni, aniżeli europejskiego oraz amerykańskiego seksizmu i zezwierzęcenia. Jednocześnie w moim odczuciu całość wyszła o wiele bardziej zmysłowo i demonicznie, co mogło udać się tylko przedstawicielom jednej nacji, wyszło nieziemsko.

Co do samej fabuły, ustępuje miejsca rysunkom, lecz nie jest też typowym superhero jak się tego spodziewałem. Greg Rucka to fachura sama w sobie, korzystając ze swojego bogatego doświadczenia w pisaniu fabuł, rozpisał przygody zabójczyni i równie skutecznego mutanta tak, że wypadają o wiele lepsze niż te zazwyczaj zawarte w kadrach. Po pierwsze ma na to wpływ ilość tekstu, która pozwoliła na znaczne zgłębienie każdej postaci pierwszego i drugiego planu. Na tyle, iż da się o każdej z nich powiedzieć więcej niż jedno płaskie zdanie opisujące motywacje. Właśnie to uważam za główny atut niniejszego czytadła, gdyż odpowiednie rozpisanie pozwala na zaangażowanie się w losy, co skutkuje wyborem strony: Elektra czy Wolverine lub też dziewczynka w opałach. Muszę przyznać, że tak naprawdę kibicowałem obu, gdyż znam ich tragiczne losy z pierwotnego medium, chcę zawsze dla nich jak najlepiej, lecz tragedia niejako jest wpisana w ich losy. Po drugie, nic nie jest tu oczywiste, fabuła zmierza oczywiście do pewnego zakończenia, którego można się po części domyślić, aczkolwiek droga usiana jest co najmniej kilkoma niespodziankami, dodającymi historii punktów zaciekawienia. Odcienie szarości moralności nie są tu pustym hasłem, a stanowią wręcz definicję do naśladowania dla innych twórców. Po trzecie, widać, że obaj panowie rozumieli się doskonale, gdyż przenikają się na każdym możliwym froncie, Greg Rucka opisami zarysował obraz w mojej wyobraźni, a Yoshitaka Amano narysował coś bardziej odjechanego, co skłoniło mnie do refleksji nad interpretacją obu dokonań. Ponownie szarość ma tu duże znaczenie, która wprost epatuje na czytelnika, nie pozostając mu wątpliwości.

„Elektra i Wolverine” to według mnie znakomite odświeżenie mojego umysłu znającego typowe superhero w swojej pierwotnej formie. To skok w bok z tajemniczą kochanką, która rozbudziła we mnie wiele znanych wcześniej uczuć, ale za pomocą innych środków, które na początku budziły mieszane uczucia. Wiem też, że wrócę do podstawowej formy, lecz nie zapomnę tego nowego uczucia już nigdy.

TECHNIKALIA:
Scenarzysta: Greg Rucka
Ilustrator: Yoshitaka Amano
Tłumacz: Nika Sztorc
Typ oprawy: twarda
Wydawca: Egmont
EAN: 9788328152779
Liczba stron: 208
Wymiary: 18.0×27.5cm
Data premiery: 12.10.2022 roku.
Dziękuję Wydawnictwu Story House Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.