Po Brianie Michealu Bendisie pałeczkę przy pisaniu Ultimate X-Men przejął Brian K. Vaughan, który prywatnie należy do grona moich ulubionych scenarzystów za „Sagę”. Miałem okazję zapoznać się z wieloma pozycjami i wyrobiłem sobie opinię faceta, który nie potrafi dobrze zakończyć tego, co zaczął. Zawsze z obawą sięgam po jego komiksy, gdyż wciągają niemiłosiernie, lecz równie mocno ostatecznie rozczarowują.

Całość tomu została podzielona na trzy historie, co odpowiada również zaangażowanym twórcom części wizualnej. Podobnie jak poprzednio, znane motywy z głównej Ziemi 616 są tu wynikiem interpretacji danego scenarzysty. Sama podstawa cały czas jest taka sama, mocno, jest to dramat z mutantami, rozgrywający się na kilku płaszczyznach wiekowych, obarczonych problemami dla nich charakterystycznych. Chociaż muszę szczerze przyznać, najbardziej są tu widoczne problemy sercowe, połączone z buzującymi hormonami, potem ostracyzm społeczny nosicieli genu X, jak i ciągłe potyczki siłowe. Wedle mnie, najgorzej wypadała interpretacja Mister Sinistera, który stał się po prostu zwyczajnym zabójcą z paroma sztuczkami w zanadrzu, chociaż ostatnie kadry zafundowały niezły finał, lecz nierozwiązany w tym tomie. Poza tym dużo tu żalu, wynikającego ze śmierci członka ekipy X-Men, co odbija się na reakcjach praktycznie wszystkich. Brandon Peterson rysuje w miarę przejrzyście, da się nawet polubić ten jego pokrętny styl, lecz mimika kompletnie do mnie nie trafiła, nie rezonowała z moim wyobrażeniem wyrazu twarzy w danej sytuacji.

Zaś na Andy’ego Kuberta mogą zawsze liczyć, rysy postaci są tu bardzo dobrze odwzorowane, mimika jasno przekazuje intencje, całość ma naturalne proporcje, a jest co tu robić. Ukazanie miłości Rogue i Gambita w tak pokrętny i traumatyczny sposób, wykręca ostatnie soki z historii, daje czytelnikowi dziwne poczucie niezgodne z Bondowski hasłem, gdyż czułem się po potyczkach z Fenrisem zarówno wstrząśnięty, jak i zmieszany. Może finał to uproszczenie, może to Maybeline, a równie dobrze to kwestia mocy wiodącej tu bohaterki. Bardziej niż zazwyczaj widać tu po raz kolejny, że nie każdy jest “do złapania w sieci Xaviera”. Co w sumie dobrze świadczy o indywidualności cech charakteru postaci, jak i decyzji przez nich podejmowanych. Po raz kolejny również Wolverine podejmuje decyzję o odejściu, ciężar win nie goi się tam samo jak jego rany. Kolejny opowieść, tym razem oceniam ją o oczko lepiej.

“Najniebezpieczniejsza gra” to jedyny mocno wydzielony tytułem story arc, w którym jest dosłownie 100% X-Men w X-Menach. Mamy tu wszystko od walki wewnątrz grupy, bunt, brak tolerancji i przede wszystkich to, co lubię najbardziej w takich historach – moralność w odcieniach szarości. Przez takie wydarzenia można nabrać niepewności co do swoich przekonań i podejmowanych działań, a na pewno ekipa miała o czym myśleć, po odwiedzinach miejsc, w których panuje nie tak bardzo amerykański styl życia i obowiązujące prawa. Zgodnie ze staropolskim porzekadłem, zawsze może być gorzej i taką sytuacje Vaughan tu zaprezentował. Mocno wybijała się przez całość krnąbrna Dazzler, tutaj to już chyba nastąpił szczyt jej komentarzy i działań, zgodnie z moimi preferencjami, została ulubioną bohaterką tomu. Dużo zaskoczeń, niestandardowych rozwiązań, zabaw postaciami, banana na twarzy mieszał się z literką o. Rysunkowo jest całkiem spoko, Stuart Immonen po raz kolejny przygotowała naprawdę dobrze zaprojektowane kadry, lecz podobnie jak u Petersona, mimika nie przypadło mi do gustu. Emocje i ekspresja momentami aż były po oczach, zahaczając niebezpiecznie o mangę. Finalnie odkładam piąty tom z dalszą ochotą na więcej, nie zostałem zanudzony, a nawet nabrałem ochotę na więcej pisania nowego scenarzysty.

TECHNIKALIA:
Scenarzysta: Brian K. Vaughan
Ilustrator: Brandon Peterson, Andy Kubert, Stuart Immonen
Tłumacz: Marcin Roszkowski
Typ oprawy: twarda
Wydawca: Egmont
EAN: 9788328154506
Liczba stron: 300
Wymiary: 17.0×26.0cm
Data premiery: 26.10.2022 roku.
Dziękuję Wydawnictwu Story House Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.