Cwaniara. Tom 1 – 3

Cwaniara

Nigdy nie zrozumiem podstaw braku szeroko pojętego sukcesu niektórych pozycji komiksu niezależnego. Po przeczytaniu “Cwaniary” mam ochotę wyjść na ulicę i krzyczeć wniebogłosy: kupujcie to! A potem pawulon między żebra od losowego przechodnia, przypadkowo noszącego kitel z łódzką rejestracją… 

Nie dziwię, że Emi de Clam trzyma się na festiwalach w towarzystwie Sonne i PinPinax, gdyż w moim odczuciu wszystkie stanowią bezczelnie zdolne trio. Dobrały się dziewczyny idealnie! Odsuwałem napisanie tekstu o Cwaniarze, gdyż nie chciałem wyjść na zbytniego optymistę, a czasem takie teksty wychodzą mi spod klawiatury po przeczytaniu czegoś dobrego. No i nie dałem rady, będę głównie chwalił…

A zacznę przekornie od wady, na którą często zwracam uwagę, w szczególności u polskich twórców komiksowych na papierze, czy też na webkomiksach. Spójrzcie na okładkę tomu pierwszego na twarz Cwanej. Nawet nie wiem, jak to nazwać, ale wyraz, który się na niej maluje, wydaje mi się strasznie obcy i nienaturalny. Wiem, że Emi flirtuje z mangą, lecz kompletnie nie kojarzę takiego zabiegu z tego medium, a często napotykam się na niego i budzi we mnie delikatny niesmak. Na szczęście nie występuje tu zbyt często, jednak zawsze kłuje w oczy. 

A teraz gwiazda recenzji, czyli lista pochwał. Zacznę od spójności fabuły, gdyż pochłonąłem „Cwaniarę” w ilości trzech tomów na raz, nie trafiłem tu na żadne rozbieżności pomiędzy historią podaną w trzech częściach. Odniosłem nieopisane wrażenie lektury, która powstała ciągiem, niezłamanej zębem czasu i zapomnienia, jakby autorka miała gotową całość, a co jakiś czas jedynie częstowała fanów pojedynczym rozdziałem. A jeśli już piszę o wydarzeniach, to chciałbym porównać poziom do komiksów frankofońskich. Nie tylko ze względu na podobną objętość, niestety niezależną formę (może zbiorcze na koniec?większy wydawca?), lecz na podstawie wrażenia zdobytego podczas odkrywania kolejnych rewelacji. Pomimo bezpiecznego, trochę typowego dla fantasy wejścia, nagle w drugim zeszycie idzie cios w plecy, człowiek nie wierzy kompletnie, że jest to owoc rąk polskich. I tu nie chodzi mi o ujmę, lecz o pewną jakość, którą niesie za sobą komiks. 

A świat wykreowany przez Emi de Clam, może na początku wydawać się sztampowy, utkany z wielu znanych kalek fabularnych, lecz nie liczą się tu nici użyte do utkania, a sposób ich użycia. Bo króluje tu przede wszystkim swoboda i zadziorność, wolność oraz niezależność, wynikająca zapewne ze sposobu tworzenia i dystrybucji, postaci nie są tu papierowe, jak to bywa we większości komiksów. Nie są skorygowane przez wydawcę, lecz żyją własnym życiem, pozwalają patrzeć na swoje losy, nie czując się skrępowanymi. Sama zaś fabuła zdaje się płynąć wyżłobionym przez siebie korytem, nie bojąc się własnej tożsamości, wykorzystując zarówno zalety, jak i wady gatunku. A bohaterowie potrafią być również klasycznie dobre lub też złe, lecz najbardziej pociągały mnie te poruszające się w szarej strefie moralności, na czele z główną protagonistką. Autentycznie czułem nić sympatii do kilku z bohaterów, z zaciekawieniem śledziłem ich losy, obchodziło mnie to, co się z nimi stanie, a często to się nie zdarza. Co więcej, chciałbym zadawać się z nimi, choć akurat to mogłoby się skończyć źle 😉

Na osobny akapit zasługują wszelkie luźne teksty wypowiadane w myślach, jak i polskie odgłosy. Obie te rzeczy występują w dużej ilości, za każdym razem wywoływały u mnie banana na gębie, swoją trafnością i lekkością użycia. Ba! Emi powinna dostać Oscara za dialogi, które są tu momentami wypisane, a robią niezwykłe dobrą robotę. Mam tu na myśli wszelkich sceny szeptane podane w przerywanych dymkach.  

Wspomniałem już o mangowej stylistyce Emi, niesie to za sobą pewne konsekwencje, w szczególności, jeśli chodzi o ilość detali. A tych ku mojemu zaskoczeniu nie brakuje, np. widok miasta nocą, w którym są oświetlone okna, a ilość światełek poraża. Kreska wydaje się momentami bardzo pewna, często jest także delikatna, wręcz ulotna. No nie mogłem nadziwić się, ile jest tu zawartych elementów we większości kadrów. Rozumiem zabiegi stosowania pustego tła, lecz często zatrzymywałem się na jednym z komiksowych okienek, żeby po prostu popatrzeć na nie, będące wprost małymi obrazami, które powinny zdobić ściany galerii. Nałożone kolory, również mówią do mnie zachęcająco, przyjęte palety barw zależą od lokacji, jak i pory dnia, co pozwala jednoznacznie odczuć sytuację, w której znajdują się bohaterowie. Zadbano tu także o odpowiednią dynamikę ruchów, bohaterowie żyją, wyginają śmiało ciało, nie grozi im paraliż, ani inne dolegliwości statyczne. Dołóżcie do tego przyjęty design postaci, otoczenia, jakże miły dla oka, co w połączeniu z dialogami stanowi pewną wysoką jakość.

Źródło: https://www.facebook.com/emideclam

Co więcej, artystka cały czas pracuje nas swoim warsztatem, co najlepiej widać, jak zestawicie obok siebie te same postaci z jedynki i trójki. Zazdroszczę takim ludziom talentu, a chętnie chłonę i polecam! 

Oprócz wersji papierowej przygody Cwanej można czytać również online – o TAM!

TECHNIKALIA (tom 1) :

Scenarzysta: Emi de Clam

Ilustrator: Emi de Clam

Wydawnictwo: Niezależne

Liczba stron: 60

Oprawa: miękka

Papier: kredowy

Druk: [„kolor”]

ISBN-13: 9788395188305

Data wydania: 25 wrzesień 2018 roku. 

Opublikowane przez Mikołaj

Komiksoholik z ADHD 🙃

One thought on “Cwaniara. Tom 1 – 3

Dodaj komentarz